12 października 2008

Koncert CO.IN. w klubie Liverpool (Wrocław)


CO.IN jest formacją, która interesuje mnie od dłuższego czasu. Istnieją 8 lat, całą ich twórczość można znaleźć za darmo w Internecie, a zespół, pomimo ogromnego potencjału, nadal jest niszową kapelą, grającą mocno uogólniając, mieszankę metalu i industrialu. W twórczości kapeli można napotkać też, z jednej strony drum'n'bass'ową rytmikę, sample i syntezatory, z drugiej strony na porządku dziennym są ostre, mięsiste gitary i growlujący wokal przeplatający się z łagodnymi partiami śpiewu. Muzyka wymyka się z szufladek i stanowi dla mnie mieszankę wybuchową.

26 września po raz pierwszy miałem okazję posłuchać CO.IN na żywo. We wrocławskim klubie Liverpool odbyła się mini impreza z okazji wydania najnowszego albumu "Plan B" na płycie CD. Do tej pory album istniał "wirtualnie", dostępny do pobrania na stronie zespołu.
O wydarzeniu dowiedziałem się z last.fm, dzięki informacji od Deprima (d`) – wokalisty zespołu. Pomimo, że line-up wieczoru nie był powalający (jedynie CO.IN), postanowiłem pojechać do odległego o ponad 100 km Wrocławia.
Lokal Liverpool udało się odnaleźć dosyć szybko. Okazało się, że wraz ze znajomymi przybyliśmy zdecydowanie za wcześnie. Według plakatu impreza startowała o 19:00. My pomimo że byliśmy godzinę później, zostaliśmy przywitani przez salę, którą wypełniało około 25 osób, oraz muzyka z płyt kompaktowych. Niezrażeni usiedliśmy przy stoliku. Na występ CO.IN przyszło poczekać do 22:00. W międzyczasie udało mi się zamienić kilka słów z zespołem. Mówili wprost, że ta impreza jest specyficzna i mocno powiązana z płytą. Świętowali tak jak wszyscy, a występ traktowali jako miły dodatek dla fanów, bez spinania się.
Gdy zaczął się koncert na sali zrobiło się o wiele tłoczniej. Nie wiem skąd nagle wzięły się te wszystkie osoby, ale najważniejsze, że pod sceną zrobiło się ciasno. Coby nie marnować czasu ruszyliśmy z Iggym rozkręcać pogo już w połowie pierwszego numeru. Szybko pociągnęliśmy za sobą kolejnych ludzi, a w lokalu temperatura skoczyła o kilka oczek wyżej. CO.IN zagrało kilka kawałków z Planu B. Koncert rozpoczął utwór Papierosy - dla mnie nowa nuta, którą po raz pierwszy usłyszałem na koncercie (utwór znajduje się tylko i wyłącznie na kompakcie Plan B), jednak kawałek od razu przypadł mi do gustu. Dalej zespół. zagrał m.in. „2452yj3”, „Predestynacja”, „Toniemy” i „Aleks”. Nie obyło się bez bisu, a nawet dwóch. Na sam koniec CO.IN. przedstawiło swoją interpretację utworu „My love” Justina Timberlake`a – zabrzmi to pewnie dosyć nieobiektywnie, ale cover też dał radę.
Zespołu nie oszczędzał się podczas koncertu. Szczególnie wokalista, który jakimś cudem znajdował na scenie dość przestrzeni aby pobiegać. Poza tym d' obsługiwał ruchem dłoni w powietrzu jakiś przedziwny sprzęt modulując dźwięki, które przy słuchaniu płyt zawsze wydawały mi się samplami, wyszło na to, że są jednak „żywe”.
Koncert skończył się po około 45 minutach. O dziwo, moje stare kości wyjątkowo miały siłę na więcej, jednak niczego więcej tego wieczoru juz nie zobaczyłem. Na scenie, a właściwie w stojącej obok niej klatce zaczął grac DJ. Muzyka, którą serwował była całkiem przyjemna w swojej nieprzyjemności, jednak ze względu na znajomych wkrótce opuściłem imprezę.
Wizyta w Liverpoolu wypadła smakowicie. "Specyficzny" klimat wieczoru nie do końca przypadł do gustu wszystkim moim znajomym, z kobiecych ust padło nawet określenie "stypa", jednak ja jestem wniebowzięty. W końcu zobaczyłem na żywo kapelę, której słucham już od dawna i okazało się, że w wersji live tez dają radę. A że przed i po koncercie było dla niektórych stosunkowo nudno - współczuję, jednak nie dla mnie. Impreza dla fanów, na której warto było być.

Zapraszam do zapoznania się z twórczością zespołu: www.antykultura.pl/co.in
Oficjalna strona:
www.coin.band.pl

2008.09.26 - Koncert CO.IN @ Wrocław

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Nie da się tego słuchać. Się nie dziwię, że za darmo.

Mariusz Dragan pisze...

Przydałoby się, żebyś określił swój gust, bo jednak ta wypowiedź wydaje mi się czerstwa.

Anonimowy pisze...

gust nie ma tu nic do rzeczy...w każdym razie po przesłuchaniu, dwóch pierwszych kawałków, bałem się włączyć trzeci utwór. koszmar - usunąłem czym prędzej z dysku, a na ich miejscu powstały bad sectory ;] tragedia ...

Mariusz Dragan pisze...

Jak dla mnie ma spore znaczenie. Rozumiem, że może się nie podobać, ale jeśli nie da się słuchać, to albo lubujesz się w Tokio Hotel, albo w 2 Pac`u. Szkoda, że nie chcesz się przyznać.